LODZKI-TEATR-TANCA.PL
WELCOME
pl flagaen flagade flaga


POKAŻ TALENT. Plebiscyt "Instruktor Tańca Roku" 2020.

Balet po polsku, balet po niemiecku

Dobrze jest zmieniać sceny co trzy, cztery lata. Sprawdzać siebie, zdobywać kolejne doświadczenia i piąć się po teatralnej drabince – mówi Marek Ludwisiak, tancerz, pedagog, organizator Festiwalu Tańca.

LIFE IN. Łódzkie: Łódzka Szkoła Baletowa – to wybór dość nietypowy jak na młodego chłopaka…

Marek Ludwisiak: Te upodobania wyniosłem z domu. Mój tato jest muzykiem i – wraz z mamą – miłośnikiem opery, szczególnie łódzkiego Teatru Wielkiego. Więc od najmłodszych lat wraz z rodzicami uczestniczyłem we wszystkich premierach. Oczywiście kilka z nich jako dziecko… przespałem, ale każda kolejna budziła moje, coraz większe zainteresowanie. Szczególnie spektakle baletowe. A ponieważ byłem raczej ruchliwym dzieckiem, po okresie amatorskiej edukacji tanecznej, uznałem, że bycie tancerzem to jest to, co chciałbym w życiu robić. I już od pierwszych dni w szkole baletowej zafascynował mnie taniec klasyczny.
Poleciłby Pan ten typ szkoły? Tak, ponieważ szkoła baletowa daje wykształcenie całościowe. Przygotowuje do różnego typu tańców. Poprzez udział w konkursach – uczy rywalizacji.

To upodobanie do Wielkiego pozostało?

Oczywiście, przecież tu po raz pierwszy zobaczyłem, jak wygląda balet klasyczny. Na tej scenie – w spektaklach szkolnych – stawiałem pierwsze kroki. Tu wytańczyłem sobie dyplom i dostałem się do Amsterdam School of Arts, wyższej szkoły o różnych profilach artystycznych, równolegle podejmując pracę w Het National Ballet Amsterdam.

Wraca Pan do Polski i co dalej…? Stuka od drzwi do drzwi, szuka patronów…?

Z zagranicznym doświadczeniem, praktycznie w ciągu trzech dni, otrzymałem pracę w Poznaniu, jako koryfej w Polskim Teatrze Tańca u Ewy Wycichowskiej.

…. na jeden sezon, by znów wrócić, tym razem na piętnaście lat, na Zachód…

Istotnie, zadomowiłem się najpierw w Theater Nordhausen, później w kilku kolejnych teatrach – w Magdeburgu, Bremerhaven, Kaiserslautern i Cottbus. Z tamtych ról najlepiej wspominam jedną z pierwszych – graną w wieku 20 lat – główną rolę Pana Młodego w „Les Noces” z muzyką Igora Strawińskiego.

Do którego z teatrów, do której z ról wróciłby Pan?

Najciekawsza z perspektywy czasu wydaje mi się rola Don Jose w „Carmen” w Staatstheater Cottbus. Był wspaniały choreograf Wilfred Schneider, wspaniała partnerka – Sylvania Pen, wyglądająca naprawdę hiszpańsko. Graliśmy ten spektakl przez trzy sezony!

Krążył Pan po Europie. Czym różni się bycie baletmistrzem w Polsce i na Zachodzie?

Przede wszystkim role zdobywa się poprzez – zwykle otwarte – audycje. Przyjeżdża sto osób, kandydując na jedno miejsce. Dobrze jest też zmieniać sceny – tak jak ja to robiłem – co trzy, cztery lata. Wtedy znowu czekają kolejne sprawdziany, kolejne audycje i trzeba piąć się po teatralnej drabince, zdobywając kolejne doświadczenia. Na Zachodzie widoczna jest także na każdym kroku dążność do współpracy. Gdy tancerz jest chory, a niedaleko jest inny teatr, nie problemu, by innego wypożyczyć. U nas prawie nie ma współpracy. Tymczasem tam, pracując w jednym teatrze, występowałem gościnnie w dwóch innych. Poza tym w Niemczech system zatrudniania tancerzy jest sezonowy. Po roku tancerz może być zwolniony lub ponownie zatrudniony. To zapobiega zasiedzeniu. Każdy dba o formę, uczestniczy w kolejnych lekcjach baletowych i audycjach. To zapewnia wysoki poziom artystyczny.

A w Polsce etaty…?

U nas trzeci roczny kontrakt jest już bezterminowy. I to wywołuje efekt zasiedzenia. To redukuje chęć rozwoju i doskonalenia się, trzymania formy.

Miał Pan też swój łódzki epizod artystyczny…

Występowałem przed trzema laty w Teatrze Muzycznym, m.in. w „Jesus Christ Superstar”. Teraz obserwuję Teatr Wielki i widzę, że przede wszystkim brakuje tam wymiany pokoleniowej. Choć z każdym rokiem przybywa młodych ludzi, często z międzynarodową praktyką, sceny teatrów są dla nich prawie niedostępne. Wpływ na to ma także nieprzejrzystość konkursów – tak na członków i kierowników baletów, jak i dyrekcji teatrów. Teraz środowisko czeka z zaciekawieniem na konkursy w łódzkim Teatrze Wielkim, m.in. na kierownika baletu…

Czy z baletu da się wyżyć…?

Ukazał się ostatnio raport „Artysto, z czego żyjesz?”, z którego wynika m.in., że sytuacja materialna 550 polskich tancerzy jest fatalna. To ludzie, którzy pracują bardzo ciężko, są bardzo oddani temu, co robią, a często ciężko im przeżyć z miesiąca na miesiąc. Poza tym odebrano nam wcześniejsze emerytury (dla baletu było to 40 lat dla kobiet, 45 dla mężczyzn). W ten sposób „starzy” muszą wciąż pracować, a dla młodych nie ma w teatrach miejsca.

Często staje Pan na scenie w roli choreografa, w roli pedagoga – także z myślą o tym, że krótki jest żywot tancerza?

Wielu tancerzy odchodzi z zawodu, ponieważ nie ma w nich instynktu pedagoga. Ja go odkryłem w sobie. Już nawet na swój dyplom sam choreografię przygotowałem. Podobnie, startując w licznych konkursach czy realizując się w Niemczech. Zawsze chciałem być nie tylko odtwórcą, ale i twórcą.

Związany jest Pan też – jako organizator – z odbywającym się w końcu listopada po raz czwarty, Opolskim Festiwalem Tańca. Na czym polega oryginalność tej imprezy?

Tak – jestem dyrektorem artystycznym. Chcemy, by było to święto tańca. Naszym celem jest zgromadzenie wszystkich tańczących w jednym miejscu. Nie dzielić ich na tych, którzy wywodzą się z ruchu amatorskiego czy są po szkołach baletowych, tych, którzy tańczą salsę czy batatę… W tym roku można było skorzystać z porad 37 pedagogów tańca. Można też podglądać innych tancerzy. Są pokazy, turnieje tańca, bitwy taneczne. To wszystko w jednym miejscu – w DomEXPO w Opolu. To przedsięwzięcie nie tylko na skalę krajową, ale europejską. Chcemy się rozwijać m.in. poprzez zaproszenie w przyszłym roku zespołów baletowych. Trwa burza mózgów! Jesteśmy otwarci na każda formę współpracy i promocji.

Także Łódź w coraz większym stopniu tańcem stoi. Którą z organizowanych tu imprez uważa Pan za godną polecenia?

Renomę Łodzi wciąż tworzą Łódzkie Spotkania Baletowe. Wspaniała impreza, która, niestety, trochę się rozeszła. Kiedyś były to skomasowane dwa tygodnie i to było fajne. Teraz, gdy znany zespół ma czas – przyjeżdża. W ten sposób impreza traci walor festiwalu. A warunki do organizowania takich imprez mamy w Teatrze Wielkim doskonałe, co podkreślał nawet Maurice Béjart!

Czy ma Pan w kręgach łódzkich swoich baletowych idoli?

To niewątpliwie znakomitość polskiego baletu Roman Komassa, związany z zespołem Conrada Drzewieckiego, a w Łodzi z Teatrem Wielkim i Teatrem Logos.

A z którą z łodzianek chciałby Pan zatańczyć?

Na pewno z Julią Sadowską, absolwentką łódzkiej Szkoły Baletowej, solistką naszego Teatru Wielkiego. To bardzo ciekawa osobowość i wielki talent.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał: Marek Niedźwiecki
Fot. Archiwum prywatne

zdjecie

zdjecie

Top